czwartek, 21 stycznia 2010

Od Santa Clara do Camaguey

Santa Clara, stolica prowincji Villa Clara, uzurpuje sobie miano bycia miastem narodowego bohatera, Che Guevary. Ma opinie miasta studenckiego, silnie reprezentowanego przez tutejsza inteligencje i jednoczesnie jednego z najbardziej 'rozkreconych' noca.
Miasto studenckie i imprezy? Coz, trafilismy tu chyba w zlym momencie. Wprawdzie gdy dotarlismy do Santa Clara w niedziele, natknelismy sie na morze ludzi oblegajacych centralny punkt miasta (Parque Vidal), co napelnilo nas optymizmem przed wieczorna 'fiesta'. Po smacznym posilku postanowilismy przespac sie troche, by nabrac energii. Tak skonczyl sie moj wieczor, bo z 'krotkiej drzemki' wybudzilem sie na chwile o 2 w nocy ;-) bez szans na zaliczenie imprezy (o dziwo na Kubie te trwaja naprawde krotko).
Jak sie okazalo to byla ostatnia szansa... W poniedzialkowy wieczor miasto opustoszalo. Imprezy pozamykane, w knajpach pustki. Gdzie ci studenci? Gdzie nocne szalenstwo? Na szczescie udalo nam sie znalezc 2 knajpki z zapasem rumu, dzieki czemu wieczoru nie spisalismy zupelnie na straty.
Santa Clara rzeczywiscie rozni sie nieco od innych odwiedzonych przez nas miejsc. Miasto zdominowane jest przez mlodych ludzi, wiekszosc z nich mowi przynajmniej troche po angielsku, a czesc rowniez w kilku innych jezykach. Przy wspomnianym Parque Vidal miesci sie studencka kawiarnia o rzekomo inteligenckim profilu (zwie sie 'Cafe Literario'). Jest to pewnie jedno z nielicznych na swiecie tego typu miejsc, gdzie na stolikach obok filizanki espresso (nota bene okropnej i nieadekwatnie drogiej) nie da sie zauwazyc zadnego laptopa ani iPoda, zas obok wpisanych w klimat kafejki zdjec lokalnych myslicieli, pisarzy i poetow oraz polek z ksiazkami, stoi tandetna wieza grajaca jakis dziwnie oderwany od tej rzeczywistosci rodzaj muzyki (cos a la electro lub drum'n'bass), a na ekranie stojacego obok TV obejrzec mozna pilkarskie derby Buenos Aires (River Plate vs. Indepediente). Taki maly misz-masz :-)
Mieszkancy miasta nie ukrywaja swojego sentymentu do El Che, ktorego tak naprawde z Santa Clara nie laczylo niemal nic. Wslawil sie tutaj jednak tym, ze w 1958 r. wraz z banda 'brodaczy' wykoleil tu pociag wiozacy posilki (zolnierzy i bron) do walki z silami rewolucji. Byl to podobno gwozdz do trumny owczesnego rzadu, a dla El Che pretekst do uzyskania 'za zaslugi' kubanskiego obywatelstwa.
Na dwoch krancach Santa Clara stoja wiec dwie najwazniejsze dla 'lokalsow' atrakcje - pomniki rewolucjonisty. Jeden z nich polaczony jest z kompleksem muzeum-mauzoleum, dokad nawet udalo sie sprowadzic z Boliwii szczatki El Che po jego egzekucji dokonanej przez polaczone sily boliwijsko-amerykanskie. Monumenty nie robia jakos specjalnego wrazenia, zaluje jednak ze nie udalo nam sie zobaczyc gdzie spoczywa (czesciowo) Senor Guevara (w poniedzialki muzea sa zamkniete).

Po dwoch nocach w Santa Clara w planach mielismy wypad na archipelag przylegajacy do Kuby od polnocy - do Cayo Coco i Cayo Guillermo (z prawdopodobnie najpiekniejsza na calej Kubia plaza - Playa Pilar). Niestety pociag do pobliskiej bazy wypadowej na 'Cayos' (miasto Moron) jezdzi co 2 dni, a my trafilismy na stacje wlasnie tuz po jego odjezdzie...
Zdecydowalismy sie wiec wczoraj pozaplanowo pojechac jeszcze bardziej na wschod (4,5 godz. drogi autobusem), do Camaguey, skad chcielismy nastepnego dnia zlapac pociag do Moron. Rajska Playa Pilar nie jest nam jednak chyba pisana, bo na miejscu okazalo sie, ze pociagi na tej linii sa zawieszone do kwietnia...
Tak czy inaczej, Camaguey (trzecie co do wielkosci miasto na wyspie, katolickie serce Kuby) okazalo sie warte zobaczenia. To troche takie polaczenie poludniowych Wloch, Maroka i czeskiej Pragi. Pelne uroku waskie, krete uliczki (laczace liczne tetniace zyciem place) byly budowane z mysla o utrudnieniu orientacji piratom grabiacym niegdys miasto. Teraz sa przeklenstwem turystow (nie ma tu ich wielu), ktorzy nie wychodza na ulice bez mapy.

Camaguey to tez bardzo otwarci ludzie i (w koncu) dobre imprezy, oczywiscie w rytmie reggaeton :-)
Wczoraj mielismy okazje toczyc ciekawe dyskusje z wlascicielem naszej 'casa' i dwojka jego przyjaciol (amerykanscy Kubanczycy na wakacjach w ojczyznie) na temat kapitalizmu, transformacji w Polsce i roznicach w codziennym zyciu w naszych krajach. Dalo sie wyczuc, ze o idei wolnosci gospodarczej wola sie wypowiadac ostroznie, a Ci wciaz mieszkajacy na Kubie kapitalizm okreslaja jako 'nie ich problem'. Wydaje sie, ze tak naprawde brakuje im wolnosci podrozowania. Z sentymentem wracaja do czasow, gdy wysylani byli do Rosji, Korei Pn i Wenezueli, a teraz zazdroszcza nam tego, ze 'caly swiat stoi przed nami otworem'.
Niechetnie opuscilismy dzis Camaguey (Pawel optowal za przeimprezowaniem tu kolejnej nocy), jednak w planach mamy jeszcze odwiedzenie kilku ciekawych miejsc.

Teraz przyjelismy kurs na wymarzone, rajskie plaze 'Cayos', zas nastepne przystanki to magiczna Hawana i Pinar del Rio (stan plantacji tytoniu, pieszych wedrowek i pieknej przyrody).

3 komentarze:

  1. Bro,

    Ty tam sie kurcze opalasz, a u nas zapowiadaja sie mrozy po -20 stopni.
    Czekam z niecierpliwoscia na kolejne newsy
    Pozdrowienia z Katosow
    Kangur

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej chłopaki. Korzystajcie, bo mimo że to 3 miesiące, to minie jak dobry film fantasy w trójwymiarze :-)
    Ja siedzę w pracy przy -10 w Wawie. Piękna zima :-)

    Pozdr
    Przemek W. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej B-Unit Member

    Prawie jakbym tam był, choć prawie robi wielką różnicę. on the other hand it's only one plane ticket away...

    Hasta La victoria Siempre
    Markus

    OdpowiedzUsuń