poniedziałek, 18 stycznia 2010

Kuba, rok 1850...

Trinidad w prowincji Sancti Spiritus to miejsce, gdzie czas zatrzymal sie jakies 150 lat temu. Slyszalem taka opinie jeszcze na dlugo przed przyjazdem na Kube, ale i tak nie spodziewalem sie, ze to faktycznie moze tak wygladac. Wlasciwie gdyby nie samochody (wiekszosc z nich oczywiscie sprzed 1960 r.), turysci i reggaeton dobywajacy sie z glosnikow na glownym placu 'starego miasta' (Plaza Mayor) mozna odniesc wrazenie, ze rzeczywiscie mamy druga polowe XIX w.
Miasto, jak cala chyba Kuba, jest bardzo kolorowe. Niesamowity klimat tworza tu krete, brukowane ulice (choc nazywanie tych 'kocich lbow', brukiem jest okresleniem sporo nad wyrost), wspomniane relikty amerykanskiej motoryzacji i przemykajacy konno po kamiennych uliczkach 'caballeros'. Do tego miasto lezy na wzgorzu z widokiem z jednej strony na morze, a z drugiej na pobliskie gory.
Tak, Trinidad ma zdecydowanie niepowtarzalny urok. To taka troche 'czarna kolebka' Kuby (to trzecia osada stworzona na Kubie przez kolonizatorow, po Baracoa na wschodzie wyspy i, o ile sie nie myle Santiago de Cuba na pd.-wsch.).
Mielismy to szczescie, ze trafilismy tutaj na weekend oraz w trakcie swieta (tydzien kultury w Trinidad). Po czesci dlatego miasto odebralismy jako kipiace nocnym zyciem, przepelnione muzyka i tancem.
Tego miejsca nie mozna przegapic bedac na Kubie. Wiedza o tym oczywiscie turysci, dlatego Trinidad to drugie po Hawanie najchetniej odwiedzane miasto. To chyba jego jedyny minus, bo oznacza to spora liczbe 'extranjeros' na ulicach i w knajpach.
A propos, jak juz pisalem, Trinidad jest roztanczony i pelen muzyki. Mlodzi, 'nowoczesni' kubanczycy sluchaja i bawia sie praktycznie tylko przy reggaeton, ktorego (delikatnie mowiac) juz po tygodniu spedzonym na Kubie mam serdecznie dosyc. Wszystkie piosenki maja ten sam bit i rytm, niewiele rozniacy sie wokal, jak to sie u nas mowi: wszystko na jedno kopyto.
Z drugiej jednak strony mamy tu jednak pielegnowana z pasja tradycyjna juz kubanska muzyke, jak np. trovas. To wlasnie w Casa de la Trova przygladalismy sie szalejacym na jednym parkiecie 30- i 75-latkom. Dwoch panow grubo powyzej 70-tki trzaslo tutaj w spontanicznym tancu cala impreza. Zazdroscilem im bardzo tych kocich ruchow!
Trinidad zapamietam tez na dlugo dzieki lokalnej specjalnosci w karcie drinkow :-) Przepis jest mniej wiecej nastepujacy: do zimnej szklanki (dopiero co wyjetej z chlodziarki) wlewamy niecaly 1 cm plynnego miodu, dodajemy miarke (lepiej od razu dwie, 'a lo cubano') bialego rumu (np. Havana Club), dopelniamy sokiem wycisnietym z limonki (duzo rumu - duzo limonki) i niewielka iloscia sprite'a lub 7up. That's it. Gotowe. To cudo nazywa sie 'la canchanchara', najlepsza serwuja w Ruinas de Segarte w Trinidad, a druga najlepsza beda podawac w Warszawie, kiedy juz wrocimy do niej w kwietniu :)
Wczoraj zaliczylismy maly hiking w gorach z finiszem przy fajnym wodospadzie 'El Cubano'. Zdecydowalismy sie na taka wycieczke, bo pogoda rano nie zapowiadala sie na plazowa. Tymczasem chwile po tym jak wyszlismy z Triniad chmury sie rozstapily, a z nieba zaczal plynac zar. My za to nie zaopatrzylismy sie wode, a do przejscia mielismy w tym 30-stopniowym skwarze jakies 7km zupelnie nieznana trasa. Ta na szczescie nie okazala sie zbyt wymagajaca (choc w tym upale stracilismy sporo kg i spalilismy sie na czerwono), a 'meta' dostarczyla nam super wrazen. Na miejscu zaliczylismy kilka efektownych skokow do wody (zimnej, ok. 14-15 st.) ze skal otaczajacych wodospad. W drodze powrotnej wiekszosc trasy pokonalismy juz taxi, ktora czekala na poczatku szlaku turystycznego na dwie spotkane przez nas po drodze turystki. Przygode uznajemy za bardzo udana!

Mimo zmeczenia sobote zakonczylismy imprezowo, zagladajac na koncerty lokalnych artystow w Artex, na zywiolowa salse do Casa de Trovas i konczac wieczor w rytmach reggaeton (no trudno, jak 'a lo cubano', to musi byc reggaeton) w Casa de la Musica (w kazdym miescie jest imprezownia o takiej nazwie). Rano zmeczeni wedrowka, impreza, a przede wszystkim la canchanchara i rumem, zwleklismy sie z lozek, zeby jeszcze przed wyjazdem do Santa Clara nacieszyc sie najladniejsza ponoc plaza na poludniowym wybrzezu Kuby (podobno w top 10 plaz ameryki lacinskiej). Lezaca jakies 10 km od miasta Playa Ancon okazala sie calkiem przyjemna, choc jednak troche jej brakuje do np. Varadero czy meksykanskich Puerto Escondido czy Tulum i Playa del Carmen (dwie ostatnie umieszczam tu wg zapewnien Pawla). Nigdy jednak nie za wiele bialego piasku, blekitnej wody i palm :-)
O 15 musielismy niestety opuscic plaze i Trinidad. Kiedy dotarlismy na 'dworzec autobusowy' niczym z reklamy Axe (tej z pokretlami od radia) mocno sie zdziwilismy, gdy zobaczylismy lokalnego 'jefe' od biletow i grupe umeczonych upalem turystow ogladajacych w poczekalni (mniej wiecej), mecz koszykowki... sopockiego Prokomu w Eurolidze (na hiszpanskim ESPN).

Teraz jestesmy juz w Santa Clara, natchnionym duchem rewolucji miescie Che Guevary.

5 komentarzy:

  1. Idealne miejsce na zdobycie natchnienia i napisanie jakiejs niesamowitej powiesci ktora bedzie sie pozniej sprzedawala w milionach egzemplarzy ;) W tym Santa Clara to pewnie Che Rulez ;)

    Swierszczu

    OdpowiedzUsuń
  2. A tymczasem po przeczytaniu wpisow czas na powrot do rzeczywistosci i stanie sie korporacyjnym czarnuchem wlepionym w klawiature i ekran monitoraa ;)

    Swierszczu

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahh..nie ma to jak goraca relacja z Kuby w srodku mroznego, wrecz syberyjskiego dnia:] Bro, naprawde czytam i nie moge przestac zazdroscic! A canchanchara narobila mi takiego smaku, ze sproboje chocby i dzis! 3majcie sie amigos! pozdrufki z Polonii!

    agis

    OdpowiedzUsuń
  4. chłopaki, mega szacun i zazdroszcze Wam jak cholera, ja moge sobie tylko to wyobrazic i pomażyć, PS drinka z miodem i rumem juz sobie zrobilem:)- narazie w głowe.
    Cieć Królik K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chciałem się tylko odnieść do Twojego braku pewności w umieszczaniu Playa del Carmen i Tulum na liście najpiękniejszych plaż w Ameryce łacińskiej... Ta pierwsza za bardzo turystyczna trochę, ae ta druga u mnie mieści się w TOP 1.
    Pozdrawiam!!

    Marcin K

    OdpowiedzUsuń