środa, 31 marca 2010

'Paz y amor en Pacifico' czyli pokój i miłość nad Pacyfikiem :-)

Po 5 latach wróciłem do miejsca, dla którego w ogóle narodził się pomysł na tę wyprawę... Puerto Escondido w stanie Oaxaca.



Trudno opisać, co takiego jest w tym miejscu, że działa ono jak pozytywna "czarna dziura", bezlitośnie zasysająca zakochanych w Puerto turystów i burząca ich plany podróżnicze. Sam stałem się ofiarą magii tego miejsca i zamiast zaplanowanych 7-10 dni spędziłem tu 4 tygodnie. Oczywiście nie żałuję ani minuty!




Skąd takie wrażenia?
Wybrzeża Pacyfiku nie da się porównać z "pocztówkowymi" plażami Karaibów. Nie ma tu aż tak delikatnego, białego piasku, woda nie jest turkusowa, iguany nie wygrzewają się na palmach, nie ma takiego wyboru hoteli i atrakcji turystycznych...
Jest za to energia, wyczuwalne pozytywne wibracje i pewna urzekająca prawdziwość miejsc takich jak surferska La Punta (4 km od miasta), rybackie Puerto Escondido i Mazunte, czy hipisowskie Zipolite (wioski oddalone od Puerto o ok. 40-50 km).

Są też wyjątkowi, barwni ludzie, przybyli tutaj z róznych zakątków świata, jest niesamowity spokój, luz i oderwanie od rzeczywistości. Na pewno wiele spośród takich wrażeń zawdzięczam hostelom A La Casa i Buena Onda, położonym w La Punta na samej plaży (w pierwszym z nich spędziłem prawie cały marzec). To niezwykłe miejsca, przepełnione właśnie ciepłem, pozytywnymi emocjami i inspirującą energią.





Samo Puerto Escondido to miasteczko zamieszkałe przez ok. 20 tys. ludzi żyjących albo z turystów, albo z tego, co oferuje Pacyfik. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to Puerto przyciąga przede wszystkim surferów, backpackerów, lub Meksykanów.

Surferzy znajdą tu sławną 'Pipilnę' ('Mexican Pipeline'), umożliwiającą w sezonie surfowanie na genialnych falach, a także wiele zawodów przyciągających tu zawodowców i sponsorów. Poza tym - świetne warunki do bodyboardingu i skimboardingu (których sam próbowałem).
5 lat temu zatrzymałem się w prowadzonym przez francusko-włoską parę Buena Onda z klimatycznymi 'cabañas' położonymi na piasku, pomiędzy palmami, nieco na uboczu, jakieś 4 km od centrum miasta. Tym razem moim domem na 4 tyg. została 'palapa' (rodzaj wiaty z dachem z liści palmowych) w Hostal A La Casa, a miejscem noclegu łóżko na świeżym powietrzu, z widokiem na ocean, jakieś 50 m wody.




Klimat surferski czuć każdym kroku, co dodaje Puerto uroku.
Muszę przyznać, że longboard (dla niewtajemniczonych - taka duża deska) to niezła zabawa, ale surfowanie na falach Puerto nie jest łatwe dla początkujących. Fale są bezlitosne zarówno dla ludzi (siniaki, rozcięcia od uderzeń o deskę) jak i sprzętu (udało nam się nadłamać wypożyczoną deskę). Początkującym amatorom deski polecić za to trzeba wioskę Chacaua, znajdującą się 1,5 godz. drogi od Puerto, odciętą od lądu laguną (przez którą trzeba przepłynąć, by dostać się do wioski). Tutaj fale załamują się łagodnie i bardzo powoli, co ułatwia naukę łapania fal.




Wspomniałem, że Puerto to też raj dla backpackerów. Spotyka się tu ludzi z każdego kontynentu, ludzi otwartych, przebywających na krótkich wakacjach lub podróżujących przez wiele miesięcy... Ludzi dzielących się doświadczeniami, kreatywnych, pełnych nietypowych pomysłów i ciekawych poglądów. To niezła mieszanka wybuchowa, która w połączeniu z tutejszą pozytywną energią gwarantuje świetnie spędzony czas.
Do tego przyjaźni "tubylcy" i cały wachlarz opcji żywieniowych (lokalne knajpki ze świetnym jedzeniem lub rewelacyjne jedzenie z dostawą do klienta) - istny raj na ziemi :)



Całe wybrzeże Oaxaca jest niesamowite, a Puerto może być bazą wypadową dla kilku innych ciekawych miejsc. Bardzo dobrze wspominam małą wioskę Mazunte, miejsce słynące z żółwii morskich, ekologicznych hosteli i niemal hipisowskiej społeczności.

Noc spędzona w hamaku, na urwisku skalnym nad plażą, z widokiem na wschód słońca to bardzo intensywne przeżycie, które zapamiętam na długo.

Do tego zachód słońca na Punta Cometa, prawdopodobnie najpiękniejszy, jaki widziałem w życiu... tak, Mazunte trzeba zobaczyć!



A jeśli Mazunte, to i sąsiadujące z nim Zipolite... świetne fale, i raj dla eksperymentujących z różnymi substancjami turystów :-) Oczywiście dla lubiących takie atrakcje (których w stanie Oaxaca nie brakuje).




4 tygodnie spędzone nad Pacyfikiem to świetny czas na "ładowanie baterii", regenerację, ale i refleksję. To szansa na spojrzenie na życie z nieco innej perspektywy niż goniący wagon metra lub stojący w korku samochód.
Gorąco polecam każdemu, kto zamierza odwiedzić Meksyk!

czwartek, 25 marca 2010

Bienvenidos en Distrito Federal

Distrito Federal (DF), jak w Meksyku nazywa sie stolice, to ogromna metropolia: 1/5 ludnosci kraju zyje w DF. Na ulicach miasta morze ludzi, transport publiczny zatloczony (metro jest jednak fenomenalne, za 3 peso mozna dojechac niemal wszedzie w tym wielkim miescie), na drogach lekki chaos mimo ograniczen jakie miasto naklada na posiadaczy aut (raz w tygodniu kazdy samochod musi grzecznie czekac w garazu).
DF cierpialo w ciagu ostatnich kilkunastu lat z powodu przeludnienia i niewyobrazalnej masy aut. Smog byl gesty, nieznosny, wszechobecny, lecz dzieki krokom podjetym przez wladze powietrze jest obecnie zdecydowanie bardziej przejrzyste, nawet w stosunku do 2005 r., kiedy to ostatnio odwiedzilem Mexico City. Nie zmienia to faktu, ze oddycha sie tu niesamowicie ciezko. DF lezy na wysokosci ponad 2000 m n.p.m., otoczone jest gorami (co utrudnia cyrkulacje powietrza), a zredukowana ilosc spalin to i tak wiele za duzo dla nieprzystosowanego Europejczyka. Nawet po kilku dniach spedzonych tu nie udalo mi sie przyzwyczaic do tego rzadkiego i zanieczyszczonego powietrza, a ciagly bol gardla stawal sie nieznosny.

DF to troche taki Meksyk w pigulce (ogromnej pigulce, trzeba przyznac). To piekne place, budynki, muzea, ulice przesiakniete duchem Cortesa, nowoczesne biurowce, swietne jedzenie, imprezy... ale jesli DF to przekroj przez Meksyk, to obok biedoty znajdziemy tu przepych, tekturowe domy i kolonialne palace, czyste, zadbane dzielnice i dzikie, niebezpieczne zaulki.
Jak przystalo na prawdziwych turystow zatrzymalismy sie w Centro Historico, czyli tutejszej 'starowce', 5 min spacerem od Zocalo i palacu prezydenckiego. Zocalo byl akurat placem budowy - Meksykanie przygotowuja sie do wrzesniowych obchodow 200-lecia istnienia federacji. Zocalo w DF to chyba najbardziej imponujacy plac w calym kraju. W jego centralnym punkcie zawieszona jest najwieksza flaga, jaka kiedykolwiek widzialem, codziennie zakladana o poranku i zdejmowana poznym wieczorem przez dwudziestukilku zolnierzy.

Flaga przechowywana jest w Palacio Nacional, siedzibie prezydenta znajdujacej sie na polnocnej stronie placu. Palacio Nacional jest w duzej czesci otwarty dla turystow i zdecydowanie godny odwiedzenia, przede wszystkim ze wzgledu na swietne murale Diego Rivery.


Przy Zocalo stoi rowniez wyjatkowa, bogato wystrojona, majestatyczna Catedral Metropolitana, ktorej budowa trwala kilka wiekow. Katedra powoli zapada sie, jak wiele starych budynkow w Mexico City. Miasto powstalo w miejscu, gdzie niegdys bylo jezioro, po podbiciu Meksyku Hiszpanie zrownali z ziemia to, co zastali. Gleboko zakorzeniona w sercach Meksykanow legenda glosi, ze dokladnie w miejscu, gdzie obecnie znajduje sie Zocalo, szukajacy nowej ziemi Aztekowie ujrzeli na wyspie orla rozszarpujacego weza na kaktusie, co uznali za znak i osiedlili sie. Tak powstal Tenochtitlan, najpotezniejsze miasto ('krolestwo') tamtych czasow w Ameryce Srodkowej.
Obecnie przy Zocalo obejrzec mozna Templo Mayor, pozostalosci ruin dawnego miasta, odkryte dopiero w latach '70 (przypadkiem, przez elektrykow pracujacych w jednej z kamienic).


Mexico City to oczywiscie nie tylko Zocalo. Pieknie prezentuje sie znajdujacy sie w poblizu Centro Historico i parku Alameda Central olsniewajacy Palacio de Bellas Artes ('Palac Sztuk Pieknych'), m.in. z pracami wielu muralistow, sam bedacy architektonicznym majstersztykiem.


Moja ulubiona czesc DF to kolonialna, kameralna i klimatyczna dzielnica Coyoacan - niegdys podmiejska osada najpierw zamieszkala przez zamoznych Hiszpanow, a nastepnie przyciagajaca artystow i inteligencje z calego swiata. To w Coyoacan mieszkali i tworzyli m.in. Frida Kahlo, Diego Rivera i Lew Trocki. Obecnie dom tych pierwszych jest muzeum, ktorego nie mozna przegapic bedac w DF.


Warto tez poswiecic jeden dzien na wizyte w ogromnym Muzeum Antropologii i pobliskim parku Bosque de Chapultepec. Potezne zbiory muzeum zabieraja w podroz po codziennym zyciu wszystkich rdzennych plemion Ameryki Srodkowej - historii i terazniejszosci potomkow Majow, Zapotekow, Olmekow, Aztekow itd.
Chapultepec to meksykanski odpowiednik nowojorskiego Central Park, rownie ciekawie wkomponowany w to wielkomiejskie otoczenie.


Jak wspominalem w DF kazdy znajdzie cos dla siebie. Imprezowiczow zadowola na pewno Polanco i Zona Rosa, dzielnice znane z duzej ilosci klubow, barow, knajp, restauracji, bardziej polnocnoamerykanskie niz typowo meksykanskie.



Mexico City to wielki, zywy organizm, roznorodny, kolorowy, pelen energii, ale z racji swojego ogromu potrafiacy przytloczyc i zmeczyc. Mimo ze jest eklektyczny, w pewnym stopniu jest odzwierciedleniem calego kraju, jednak jest zupelnie inny, wyjatkowy, niepowtarzalny. DF po prostu trzeba zobaczyc, by zrozumiec na czym polega dysproporcja dzielaca Meksyk na bogatych i biednych, wielkie miasta i prawdziwa wies, w koncu stolice i reszte kraju.


piątek, 12 marca 2010

Blogowy zastoj

Puerto Escondido!

Po 9 tyg. w drodze znalazlem sie w miejscu, z ktorego wcale nie chce sie ruszac... Punta Zicatela, Puerto Escondido.

Stad ten chwilowy zastoj... Juz niedlugo wracam do blogowania :)

czwartek, 4 marca 2010

Oaxaca... 'state of mind'

Przyspieszylismy nasz przyjazd do Oaxaca (czyt. ua-ha-ka) kosztem dluzszego pobytu nad Pacyfikiem w Chiapas.
Jest w Oaxaca jakas trudna do okreslenia pozytywna energia, ktora sprawila, ze nasz pobyt tutaj byl jednym z najprzyjemniejszych od poczatku wyprawy.




Region Oaxaca slynie tak naprawde z kulturowego dziedzictwa Zapotekow, swojej artystycznej duszy, pieknego wybrzeza z plazami Puerto Escondido, Zipolite, Puerto Angel czy Mazunte, a dla wielu rowniez slynie z produkcji 'mezcal'.
Mezcal to taka starsza siostra tequili, jednak brzydsza, niemila i bardziej porywcza. Produkowana jest rowniez w 100% z agawy (tequila z jednego, okreslonego gatunku, mezcal z dowolnej). W wielu butelkach mezcal na dnie mozna zauwazyc charakterystycznego robaka. To taki chwyt, dzieki ktoremu tutejsze dystylernie odroznily sie od popularniejszej tequili. Robaki sa jednak waznym ogniwem przy wytwarzaniu mezcal - wykorzystuje sie je w procesie fermentacji...

Jest w Oaxaca tawerna, ktorej nie mozna przeoczyc: La Casa del Mezcal. Obrotowe drzwiczki jak w saloonie, surowy, drewniany bar, dosc kiczowate rysunki na scianach (stylizowane na pre-kolumbijskie) i glosna muzyka - tworza wyjatkowy klimat, w ktorym pechuga (gat. mezcal), smakuje najlepiej.
Sam zakup mezcal moze byc ciekawym przezyciem. Cisnienie az podskoczylo, gdy okazalo sie, ze maly, rodzinny sklepik przy 513 Abasolo jest wciaz otwarty. W takim sklepie w otoczeniu wielkich beczek z 'dochodzaca' mezcal i slojow z jej smakowymi gatunkami nastepuje zwykle degustacja. Kazdy smak, kazdy rocznik - wyprobuj zanim kupisz! 'Pechuga' - to tradycyjna (polecam!), 'anejo' i 'reposado' - lezakuja odpowiednio dlugo, jest tez caly wybor mezcal z dodatkiem np.: jablek, gruszek (polecam!), 'guayave', ziol.
Stojaca za lada pani o wyraznie indianskich korzeniach usmiecha sie do nas, po czym powtarza pewien rytual. Siega po butelke i wezyk, ktorego koniec wklada do sloja z mezcal, zasysa alkohol (dlawiac sie delikatnie przy tym, ktory to juz raz dzisiaj?) i sprawnie napelnia butelke...
W moim plecaku na pewno znajdzie sie miejsce na jedna z nich!


Oaxaca to kolejne kolonialne miasto, ze skupionymi wokol zacienionego placu glownego ('Zocalo') kolorowymi uliczkami. Wyroznia je... autentycznosc. Nic nie jest tu wymuskane na sile, spokojne zycie mieszkancow bezkolizyjnie wspolgra z ciekawska natura turystow, istnieje odpowiedni balans miedzy codziennymi obowiazkami a zyciem nocnym.




Ten nieco idylliczny obraz moze byc jednak mylacy. Dosc silnie reprezentowane tutaj srodowiska artystyczne i inteligenckie potrafily w ostatnich latach w glosny, bezposredni sposob wyrazac swoje opinie. W 2006 strajk nauczycieli wymknal sie spod kontroli - skonczylo sie na najwiekszym protescie politycznym ostatnich lat w Meksyku, przemocy ze strony uzbrojonej policji (nie jest to rzadkie w Ameryce Lacinskiej) i ponad 20 zabitych.
W tym z natury spokojnym miejscu tkwi wiec niesamowita energia i pasja. Dlatego wlasnie Oaxaca przyciaga...

Dni w skapanym w gorskim sloncu mijaja bezstresowo, spokojnie... Nawet ogromny targ Central de Abastos (mozna tu kupic wszystko) zdaje sie jakby pogodzony z takim tempem zycia.
Centralnie polozone Zocalo jest idealnym przykladem na to, jak leniwie zyje sie tu na co dzien. Nocami zas spokojne miasto budzi sie z letargu i oferuje szeroki wachlarz imprezowych mozliwosci.

Swoja odmiennosc i 'prowincjonalny spokoj' Oaxaca zawdziecza geograficznemu odizolowaniu od wplywowej stolicy (odciecie pasmami gorskimi) i silnemu dziedzictwu pozostawionemu przez ludnosc rdzenna, np. Zapotekow z pobliskiego Monte Alban, ktorego tym razem nie odwiedzilismy (warto to jednak zrobic, pamietam z poprzedniej wizyty).
Z Oaxaca wybralismy sie do Mexico City, zeby zakonczyc bardziej intensywna czesc naszej podrozy. Teraz pozostaje nam wrocic do miejsc, ktore zrobily na nas najwieksze wrazenie...



Wczesniej jednak, juz po powrocie ze stolicy, czeka nas podroz do mojego wysnionego Puerto Escondido, miejsca nad Pacyfikiem, gdzie wyrazenia 'relaks', 'tranquilo' i 'raj na ziemi' nabieraja calkowicie nowej mocy.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Miejsce zwane Chiapas (cz. 2)

(c.d.)


Mielismy okazje widziec taki rytual na wlasne oczy... Prowadzi go zwykle ktos w rodzaju szamana ('brujo' - od zlych duchow, lub 'curandero'). W calej swiatyni odprawia sie co najmniej kilka takich obrzedow na raz (w kilkuosobowych grupkach). W jednej czesci 'brujo' (czesto kobieta) wygania chorobe z jakiegos starca okladajac go liscmi i powtarzajac zaklecia w jezyku Tzotzil, w innym kolejna 'szamanka' modli sie o pomyslnosc dla rodziny i odpedza zle duchy uzywajac lisci, kadzidla i gwizdzac co chwile w 'fujarke'. Najciekawsze dopiero przed nami... Nieodlacznym elementem takiego obrzedu sa kurczaki (niestety dla nich ta historia nie konczy sie dobrze) i... coca-cola. Tak, to nie jest pomylka. Cola, fanta, pepsi - cokolwiek gazowanego, co sprawi, ze w odpowiednim momencie uczestnicy obrzedu beda mogli pozbyc sie zlego ducha (np. choroby, czy nieszczescia w postaci kolejnego nieurodzaju w plonach)... bekajac. Tzotzilowie wierza, ze w ten sposob, w otoczeniu swiec, kadzidel, z pomoca odpowiednich zaklec, pozbeda sie niechcianego zla, by nastepnie przeniesc je na... kurczaka. Wtedy szamanowi nie pozostaje nic innego, jak rytualnie ukrecic kark zwierzakowi i w sasiedztwie dokonujacej sie agonii dokonczyc modly.
Calosc, w tak niewyobrazalnej atmosferze tego wyjatkowego miejsca, byla jednym z najbardziej niesamowitych przezyc, jakich kiedykolwiek doswiadczylem.



San Juan Chamula jest malym miasteczkiem lezacym w poblizu wiekszego, pieknego San Cristobal de Las Casas, polozonego w malowniczej dolinie. Miasto to wypelnia atmosfera tworzona przez liczne, gleboko zakorzenione w tradycji plemienia potomkow Majow, a takze klimat kolebki rewolucji 'Zapatistas'.

Kolorowe, kolonialne ulice tetnia zyciem, a Indianie z okolicznych wiosek zjezdzaja do miasta, by na licznych targach sprzedawac warzywa i owoce, miesa, przetwory, ale tez reczne wyroby: ozdoby, ubrania, kapelusze... Byla to dla nas swietna okazja do zaopatrzenia sie w lokalne wyroby.
San Cristobal przyciaga swoim klimatem turystow, ale rowniez licznych artystow. Pelno jest tu barow, knajpek, restauracji z muzyka na zywo.

[Musze przyznac, ze trudno przychodzi mi poradzenie sobie z dodawaniem takiej ilosc zdjec, dlatego "reportaz" z San Cristobal de Las Casas" zalacze w takiej formie:]


























W polaczeniu z magia okolicznych indianskich wiosek San Cristobal de Las Casas wywarlo na nas na tyle pozytywne wrazenie, ze zamierzamy wrocic tu w drodze powrotnej do Cancun, skad za nieco ponad miesiac wracamy do Polski.





 

Przygode z Chiapas postanowilismy zakonczyc na poludniowym jego krancu, nad Pacyfikiem. Zatrzymalismy sie poczatkowo w Boca del Cielo (co znaczy 'usta niebios', niestety nie bylo to Boca del Cielo znane z meksykanskiego filmu 'Y tu mama tam bien') - rybackiej wiosce, ktora 'bialych' turystow nie widziala chyba od miesiecy. Kapieli w Pacyfiku uraczylismy za to w rowniez rybackim Puerto Arista, stajacym sie od czasu do czasu prowincjonalnym kurortem dla mieszkancow Chiapas. Charakterystyczny dla jego plaz jest piasek koloru kawy z mlekiem i do bolu spokojne, wrecz leniwe nastawienie ludzi do zycia.




Chiapas to miejsce, ktore zasluguje na szczegolna uwage, pelne kolorytu, magii, wyczuwalnego na kazdym kroku dziedzictwa kultur sprzed wielu wiekow, bedace przy tym wielkim rezerwatem przyrody, pelnym oszalamiajacych krajobrazow.
Kazdemu, kto wybiera sie w ta czesc swiata goraco polece podroz, do miejsca zwanego Chiapas.

Miejsce zwane Chiapas (cz. 1)

Trudno jest znalezc odpowiednie slowa, by opisac Chiapas. Ten najbardziej wysuniety na poludnie stan sasiadujacy z Gwatemala, drugi pod wzgledem populacji rdzennych mieszkancow (potomkowie Majow), jest jednym z najbiedniejszych w Meksyku.





Chiapas to stan gorzysty i 'do bolu zielony', bo porosniety dzungla. Lasy deszczowe kryja tu bogactwo dzikiej natury, zarowno roslin jak i zwierzat.
Podrozowanie kretymi, stromymi, gorskimi drogami jest meczace, ale niesie za soba wrecz niewyobrazalne wrazenia - widoki zapieraja dech w piersiach. Powoli zaczymamy sie z tym jednak oswajac, bo Meksyk to generalnie kraj gorzysty, a przy tym mocno zroznicowany pod wzgledem przyrody.
W Chiapas mielismy wiec prawdziwa uczte dla oczu.




Obcowanie z natura zaczelo sie od noclegu w chatce pod wodospadem Misol-Ha (wys. 35m). Nie moglismy przepuscic okazji na kapiel pod ta efektowna 'cascada'. O sile wodospadu przekonalismy sie ogladajac go ze sciezki 'od tylu' i zwiedzajac jaskinie z mniejszymi kaskadami. Nie bylo nam malo, wiec przenieslismy sie kilkadziesiat kilometrow dalej, by podziwiac kompleks wodospadow Agua Azul. W tzw. 'miedzyczasie' zahaczylismy o Agua Clara, miejsce gdzie nad dolina niewiarygodnie turkusowej wody rozposciera sie kilkudziesieciometrowy most linowy (nieco dziurawy, co poteguje efekt).





 



Pelna wrazen byla tez rozpoczeta w Chiapa de Corzo 2,5-godzinna podroz lodzia po wijacej sie przez Canon del Sumidero rzece Rio Grijalva.

Ten imponujacy kanion, ktory znalazl sie w herbie stanu Chiapas, zamkniety jest w skalach o wysokosci nawet do 1km, przy glebokosci wody siegajacej 200m. Po drodze (w sumie 42km wodami Rio Grijalva) zaobserwowac mozna z jednej strony interesujace formacje skalne, z drugiej zas ciekawa roslinnosc, a takze ptactwo i aligatory.






Chiapas to jednak nie tylko przyroda. Bogactwem tego stanu jest jego dziedzictwo kulturowe. To tutaj miescily sie potezne krolestwa Majow, czego swiadectwem moga byc np. lezace posrod dzikiej dzungli ruiny Palenque, miasta, w ktorym jeszcze przed nasza era osgadzili sie pierwsi Majowie.




Palenque to miejsce, ktorego bedac w Meksyku nie mozna przeoczyc, z pieknymi, wysokimi budowlami bezlitosnie niszczonymi przez potworna wilgoc, lecz dajacymi dostep do malowniczych, panoramicznych widokow na kompleks ruin, dzungle i doline.












Odizolowani od 'wielkiego swiata' potomkowie Majow kultywuja w Chiapas tradycje, ktore sa polaczeniem zwyczajow Indian z czasow pre-hiszpanskich z silnym wplywem kolonizatorow.
Ta izolacja, widoczna zreszta w calym Meksyku, spowodowala jednak poglebianie przez lata dysproporcji miedzy ludnoscia rdzenna (ok. 20 mln ludzi), a pozostala czescia Meksyku. Przejawia sie to w utrudnionym dostepie do wody pitnej, elektrycznosci, sluzby zdrowia, czy szkolnictwa. Narastajace dysproporcje staly sie pozywka dla 'najwiekszej rewolucji nowej ery', rozpoczetej w 1994 r. 'krucjaty' Zapatystow o rowne traktowanie tutejszej rdzennej ludnosci, walki z oligarchia wyzyskujaca biedote.

Ruch 'Zapatistas' narodzil sie wlasnie w Chiapas. Gdy 1 stycznia 1994 r. panstwowi oficjele swietowali w stolicy nadejscie Nowego Roku i przystapienie Meksyku do NAFTA (pakt o wolnym handlu podpisany przez USA, Kanade i Meksyk), w biednym, rolniczym Chiapas uzbrojone bojowki Zapatystow wyszly z ukrycia w gorach i zajely kilkanascie miejscowosci, w tym jedna z najwazniejszych w regionie - San Cristobal de Las Casas. Nie mieli oni szans w walce z dobrze wyposazona meksykanska armia, wiec po kilku dniach stracili kontrole nad miastem. Demonstracja sily sklonila jednak wladze do przystapienia do negocjacji, ciagnacych sie przez wiele lat i ostatecznie nie przynoszacych Indianom wymiernych korzysci, mimo ustepstw ze strony kolejnych rzadow.

Dzis rzuca sie w oczy koegzystencja wszechobecnego wojska (profilaktycznie, m.in. pod pretekstem walki z przemytem narkotykow) z silami EZLN (Narodowa Armia Wyzwolenia, Zapatysci), utrzymujacej kontrole w wielu czesciach Chiapas (probuja z marnym skutkiem budowac np. szkoly, zarzadzaja czescia parkow).
Wsrod Indian silny jest dzis kult ukrywajacych sie do dzis w gorach wodzow rewolucji, w tym jednego z nielicznych 'bialych' Zapatystow, Marcosa (zawsze na koniu, w mundurze, z ukryta pod kominiarka twarza, i fajka w ustach).

Tak, duch rewolucji w Chiapas zyje i ma sie dobrze.

Magie Chiapas tworza wlasnie Indianie, potomkowie Majow (1/4 ludnosci stanu, ktorzy wchloneli zwyczaje przywiezione przez Europejczykow). Nie ma chyba miejsca, gdzie ta mieszanka bylaby tak dobrze widoczna, jak miasteczko San Juan Chamula, zamieszkiwane przez Indian z plemienia Tzotzil (jedni z najliczniejszych w Chiapas). Tutaj, w katolickiej swiatyni, wyscielanej liscmi i iglami drzew (pod stopami i na scianach), w polmroku rozswietlonym jedynie niezliczona iloscia swiec, z podobiznami wielu swietych i pieknym oltarzem, maja miejsca obrzedy, ktorych w naszych kosciolach nie doswiadczymy.
Cale rodziny Tzotzilow zbieraja sie tu, by modlic sie w najrozniejszych intencjach...
(c.d.n.)