piątek, 12 lutego 2010

Ostatnie dni w Tulum i roadtrip rozpoczety!

Po porzadnym odpoczynku na plazy, majac w perspektywie 2 tygodnie intensywnej jazdy z Karaibow nad Pacyfik, ostatnie dni w Tulum postanowilismy spedzic aktywnie.

Jeszcze we wtorek wybralismy sie do oddalonej od Tulum o ok. 50km malej, rybackiej wioski Punta Allen, lezacej na koncu polwyspu Boca Paila. Caly polwysep jest czescia rezerwatu biosfery Sian Ka´an, porosniety karaibska dzungla, otoczony z jednej strony wodami Morza Karaibskiego, a z drugiej slodkimi wodami laguny.
Wzdluz drogi do Punta Allen (straszne wertepy,  oczywiscie o nawierzchni asfaltowej nie ma co marzyc) mijalismy niezliczona ilosc dzikich, rajskich plaz, na ktorych nie ma zywej duszy. Takie okolicznosci muielismy wykorzystac, zaliczylismy wiec kapiel na kilku z nich, zarowno po "slonej", karaibskiej stronie, jak i w "slodkich" wodach laguny.
Do Punta Allen dotarlismy po ok. 2,5 godz. drogi - z jednej strony to efekt naszych ochow i achow, kiedy tylko zobaczylismy kolejny zapierajcy dech w piersi widok, jak i naprawde trudnej drogi. Sama wioska to oaza spokoju, zycie plynie tu wolniej i spokojniej niz gdziekolwiek indziej. Miejscowi oraz przyjezdni, ktorzy osiedlili sie tu w ostatnich latach (w sumie mieszka tu ok. 500 osob) trudnia sie lowieniem ryb i homarow oraz organizowaniem aktywnego wypoczynku turystom.
Wynajelismy zatem lodke, ktora lokalny (meksykanski) ´jefe´ zawiozl nas w podroz pelna wrazen.
Na poczatek poplynelismy w poszukiwaniu delfinow w ich naturalnym srodowisku. Nie trzeba bylo czekac dlugo, po kilkunastu minutach poszukiwan trafilismy na cala rodzine delfinow, ktore moglismy obserwowac z perspektywy lodki. Te nie robily sobie nic z naszej obecnosci, wrecz wydawaly sie zabawiac nas krazac wokol lodzi.
Kolejnym przystankiem byl oddalony jakies 15 minut od ladu stalego mini rezerwat ptakow, gdzie moglismy obserwowac setki pelikanow i fregat.
Chwile pozniej dostalismy cynk, ze w poblizu pojawily sie zolwie morskie, szybko przenieslismy sie wiec kawalek dalej by... obejsc sie smakiem, gdy (jak sie po chwili okazalo), jeden z wypatrujacych zolwi przewodnikow pomylil ´tortuga´ (zolw po hiszpansku) z... pniem drzewa wystajacym na mieliznie... Przy okazji jednak wpadla nam w oko plaszczka (´manta´).
Aby nie tracic czasu zostalismy zabrani dalej w glab morza, do rafy (Riviera Maya moze sie poszczycic druga co do wielkosci rafa na swiecie), gdzie przez ok. pol godziny snorkelowalismy. Efekty nie sa moze az tak zapierajace dech w piersi jak na filmach przyrodniczych w 3D, jednak wrazenia byly niesamowite, szczegolnie dla mnie, pierwszy raz majacego stycznosc ze snorkelingiem. Co ciekawe, oprocz formacji roslinnych, koralowych i kolorowych ryb udalo mi sie wypatrzec rekina! I to jakies 3 minuty po zapewnieniu przez przewodnika, ze w tak plytkich wodach rekinow sie nie spotyka. Krew zaczela mi szybciej krazyc, jednak okazalo sie, ze ten gatunek (ok. 2-metrowy okaz) jest niegrozny (do konca i tak nie zaufalem tym zapewnieniom i plywalem majac "oczy z tylu glowy").
W drodze powrotnej z rafy udalo nam sie  wkoncu wypatrzec piekny okaz upragnionego zolwia. Widok tego 40-latka abierajcego powietrza na powierzchni wody jest naprawde rewelacyjny.
Wycieczke zakonczylismy kapiela w ´piscina natural´, czyli naturalnie uformowanym i malowniczo polozonym basenie wodnym, z naprawde krystalicznie czysta woda, w otoczeniu dzikich plaz.



Nastepnego dnia poszlismy za ciosem i po porannej (drugiej juz w ostatnich dniach) wizycie w ruinach Tulum (tym razem plazowanie pod ruinami), wybralismy sie do Gran Cenote, czyli czesci systemu wapiennych jaskinii, ktorych na Jukatanie jest pod dostatkiem. Tutaj wyposazeni w maski i pletwy snorkelowalismy w otoczeniu stalktytow i stalagmitow, zyjacych tu lawic ryb i malych, slodkowodnych zolwii.



W czwartek trzeba bylo opuscic plaze w Tulum. Wsiedlismy wiec w wypozyczonego Nissana i ruszylismy w kierunku Meridy, stolicy stanu Yucatan, opuszczajac stan Quintana Roo. Po drodze odwiedzilismy ruiny w Coba, gdzie z najwiekszej piramidy rozciaga sie piekny widok na otaczajaca te pre-kolumbijskie runiy dzungle.


Najwieksza atrakcja wczorajszego dnia byla jednak Chichen Itza, jedna z najwiekszych turystycznych destynacji w Meksyku. To jeden z najbardziej rozpoznawalnych kompleksow ruin Majow, z centralnie polozona Templo Kukulcan. Swiatynia robi naprawde ogromne wrazenie, zaczynajac od gry cieni odbywajacej sie tu w dzien przesilenia wiosennego i jesiennego (pojawia sie tu wtedy waz, podobizna boga Kukulcan, planujemy dotrzec tu jeszcze w pierwszy dzien wiosny), na niesamowitej akustyce konczac. Ciekawy jest rowniez widok najwiekszego w Ameryce Srodkowej placu do gry w pilke, wersji praktykowanej przez Majow. Uzywali oni do gry tylko nog, pilka musiala przekroczyc obrecz zawieszona wysoko na scianie, a przegrana druzyna (czasem tylko kapitan) byla najczesciej skladana w ofierze. To sie nazywa motywacja w dazeniu do zwyciestwa!


Dzis obudzilismy sie w Meridzie, kulturalnej stolicy Jukatanu. Mieszkamy w rewelacyjnie polozonym hostelu - nasze pokoje maja balkony wychodzace na glowny plac miasta, gdzie jutro odbywac sie bedzie karnawal.
Zostaniemy tu jeszcze jedna noc, a w sobote przenosimy sie do Campeche.

1 komentarz:

  1. Zdjęcia z Tulum są niesamowite, ten kolor wody i nieba....
    ikcenobyx3

    OdpowiedzUsuń