niedziela, 14 lutego 2010

Merida, zrujnowane hacjendy i droga do Campeche

W piatek dotarlismy do Meridy, nazywanej kulturalna stolica calego Jukatanu. Trafilismy idealnie, bo wlasnie trwa tutaj karnawal, a z balkonow naszych pokoi mielismy swietny widok na parade przechodzaca w sobotnia noc ulicami miasta. Przez jakies 2 godziny ogladalismy bogato wystrojone, efektowne konstrukcje przejezdzajace pod naszymi oknami, czemu przygladaly sie tlumy mieszkancow Meridy. Wszystko to dzieki Hostal Zocalo, w ktorym zaieszkalismy. hostel polozony jest w pieknym, kolonialnym budynku, ktorego elewacje i urokliwe wnetrze opiekunowie odrestaurowuja podobno wlasnymi rekami, krok po kroku.

Karnawal to jedno z najwiekszych wydarzen w tej czesci Meksyku. Ludzie zyja nim, przygotowuja przebrania (chociazby symboliczne), tlocza sie prz ulicach, by z jak najblizszej odleglosci zobaczyc paradujacych muzykow, tancerzy na platformach. Zaciecie tez czekaja na rozdawane przez przejezdzajacych slodycze i gadzety (smycze, czapeczki, koszulki), walczac o nie z sasiadami.

Co ciekawe, najefektowniejsze konstrukcje przygotowane zostaly przez sponsorow (wsrod nich np. Corona i Coca-Cola), z drugiej zas strony nie da sie nie zauwazyc, ze umiejetnosci taneczne Meksykanow i  Meksykanek odbiegaja znacznie od ich odpowiednikow z Kuby czy uczestnikow karanwalu w Brazylii.


Merida to miasto tetniace zyciem, tlumy Meksykanow wylewaja sie za dnia na ulice, a korki tworza sie na tutejszych waskich, jednokierunkowych ulicach.
Najciekawsza czesc miasta to okolice Plaza Grande, glownego placu miasta, porosnietego gesto drzewami (co niestety uniemozliwia w pelni delektowanie sie widokiem otaczajacych plac pieknych, kolonialnych budowli). To wlasnie ta czesc miasta sklonila Hiszpanow do nadania bylej osadzie Majow nazwy Merida - na czesc jej hiszpanskiej nazewniczki.
Merida to miasto mlodych ludzi, glownie z uwagi na umiejscowienie tu najwiekszego uniwersytetu na Jukatanie. Pryciaga rowniez mnostwo turystow zmeczonych juz karaibskimi kurortami (Cancun, Playa del Carmen).


Z kolonialnym centrum kontrastuja przedmiescia, a studenckie zycie nocne skupione jest w modnych klubach wokolo Prolongacion de Montejo, alei oddalonej o kilka kilometrow od Plaza Grande. Przypadl nam do gustu meskykanski sposob 'biletowania' takich imprez - zwykle placi sie sporo za wejsciowke (caballeros ok. 30-40 zl, damas ok. 15 zl), a bar jest otwarty.





Po dwoch nocach opuscilismy Meride, wyruszajac do mniej odiwedzanego przez turystow, ale bardziej klimatycznego Campeche. W drodze zboczylismy z trasy, by odwiedzic kilka majestatycznych hacjend, zarowno takich zamienionych na luksusowe hotele, jak fenomenalna Hacienda Santa Rosa, jak i zruinowanych i "zapuszczonych" juz hacjend, ktore lata swojej swietnosci przezywaly kilka setki lat temu (Chunchucmil, Kochol, Santo Domingo). Widoki byly naprawde piekne, a stan niektorych budynkow wolal o pomste do nieba... naprawde szkoda tej urzekajacej architektury.
















Poznym wieczorem dotarlismy do Campeche i... od razu sie w nim zakochalismy. Przypomnialo nam Kube, z klimatycznymi, kolorowymi ulicami, imponujacym placem glownym. Dzis eksplorujemy te kolonialna perelke, a juz jutro ruszamy do na poludnie, do stanu Chiapas, by odwiedzic runiy Palenque, wodospady i kaniony oraz magiczne San Cristobal de las Casas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz