poniedziałek, 22 lutego 2010

Miejsce zwane Chiapas (cz. 2)

(c.d.)


Mielismy okazje widziec taki rytual na wlasne oczy... Prowadzi go zwykle ktos w rodzaju szamana ('brujo' - od zlych duchow, lub 'curandero'). W calej swiatyni odprawia sie co najmniej kilka takich obrzedow na raz (w kilkuosobowych grupkach). W jednej czesci 'brujo' (czesto kobieta) wygania chorobe z jakiegos starca okladajac go liscmi i powtarzajac zaklecia w jezyku Tzotzil, w innym kolejna 'szamanka' modli sie o pomyslnosc dla rodziny i odpedza zle duchy uzywajac lisci, kadzidla i gwizdzac co chwile w 'fujarke'. Najciekawsze dopiero przed nami... Nieodlacznym elementem takiego obrzedu sa kurczaki (niestety dla nich ta historia nie konczy sie dobrze) i... coca-cola. Tak, to nie jest pomylka. Cola, fanta, pepsi - cokolwiek gazowanego, co sprawi, ze w odpowiednim momencie uczestnicy obrzedu beda mogli pozbyc sie zlego ducha (np. choroby, czy nieszczescia w postaci kolejnego nieurodzaju w plonach)... bekajac. Tzotzilowie wierza, ze w ten sposob, w otoczeniu swiec, kadzidel, z pomoca odpowiednich zaklec, pozbeda sie niechcianego zla, by nastepnie przeniesc je na... kurczaka. Wtedy szamanowi nie pozostaje nic innego, jak rytualnie ukrecic kark zwierzakowi i w sasiedztwie dokonujacej sie agonii dokonczyc modly.
Calosc, w tak niewyobrazalnej atmosferze tego wyjatkowego miejsca, byla jednym z najbardziej niesamowitych przezyc, jakich kiedykolwiek doswiadczylem.



San Juan Chamula jest malym miasteczkiem lezacym w poblizu wiekszego, pieknego San Cristobal de Las Casas, polozonego w malowniczej dolinie. Miasto to wypelnia atmosfera tworzona przez liczne, gleboko zakorzenione w tradycji plemienia potomkow Majow, a takze klimat kolebki rewolucji 'Zapatistas'.

Kolorowe, kolonialne ulice tetnia zyciem, a Indianie z okolicznych wiosek zjezdzaja do miasta, by na licznych targach sprzedawac warzywa i owoce, miesa, przetwory, ale tez reczne wyroby: ozdoby, ubrania, kapelusze... Byla to dla nas swietna okazja do zaopatrzenia sie w lokalne wyroby.
San Cristobal przyciaga swoim klimatem turystow, ale rowniez licznych artystow. Pelno jest tu barow, knajpek, restauracji z muzyka na zywo.

[Musze przyznac, ze trudno przychodzi mi poradzenie sobie z dodawaniem takiej ilosc zdjec, dlatego "reportaz" z San Cristobal de Las Casas" zalacze w takiej formie:]


























W polaczeniu z magia okolicznych indianskich wiosek San Cristobal de Las Casas wywarlo na nas na tyle pozytywne wrazenie, ze zamierzamy wrocic tu w drodze powrotnej do Cancun, skad za nieco ponad miesiac wracamy do Polski.





 

Przygode z Chiapas postanowilismy zakonczyc na poludniowym jego krancu, nad Pacyfikiem. Zatrzymalismy sie poczatkowo w Boca del Cielo (co znaczy 'usta niebios', niestety nie bylo to Boca del Cielo znane z meksykanskiego filmu 'Y tu mama tam bien') - rybackiej wiosce, ktora 'bialych' turystow nie widziala chyba od miesiecy. Kapieli w Pacyfiku uraczylismy za to w rowniez rybackim Puerto Arista, stajacym sie od czasu do czasu prowincjonalnym kurortem dla mieszkancow Chiapas. Charakterystyczny dla jego plaz jest piasek koloru kawy z mlekiem i do bolu spokojne, wrecz leniwe nastawienie ludzi do zycia.




Chiapas to miejsce, ktore zasluguje na szczegolna uwage, pelne kolorytu, magii, wyczuwalnego na kazdym kroku dziedzictwa kultur sprzed wielu wiekow, bedace przy tym wielkim rezerwatem przyrody, pelnym oszalamiajacych krajobrazow.
Kazdemu, kto wybiera sie w ta czesc swiata goraco polece podroz, do miejsca zwanego Chiapas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz