wtorek, 9 lutego 2010

Tulum. 'Lo mejor chillout del mundo'.

Mieszkam na plazy. Doslownie. Na to wlasnie czekalem.
W chatce z palmy kokosowej, piaskiem pod stopami, swiecami noca (nie ma pradu) i spiralkami przeciw moskitom.


Po stosunkowo meczacej podrozy po Kubie postanowilismy naladowac baterie relaksujac sie na najpiekniejszej karaibskiej plazy w Meksyku. Przez ostatni tydzien budzimy sie na sniezno-bialej plazy, ogladamy wschod slonca, wygrzewamy sie (pogoda jest rewelacyjna), kapiemy w blekitno-zielonych wodach Morza Karaibskiego, zaliczamy beach parties z prawdziwego zdarzenia, gramy w domino, ogladamy 44. Super Bowl (niestety Colts przegrali) itp... Miasto oddalone o 5km odwiedzamy sporadycznie, po zakupy (nowy zapas siweczek i tunczyka), z czego teraz skrzetnie korzystam piszac te notke.
Jest rewelacyjnie.

Zeby tak zupelnie nie 'zapiaszczyc sie' zrobilismy poki co wycieczke do malowniczo polozonych ruin Tulum (mieszkamy jakis 1km od nich) i kilkukilometrowy spacer po plazy i skalach.
Jednak 'okolicznosci przyrody' nie sklaniaja do gwaltownych ruchow... 'Tranquilo' nabiera tutaj nowego znaczenia. Relaks 360 stopni.
Energie zebrana na plazy zamierzamy pozytkowac juz od jutra. W planach mamy kilka wypadow do okolicznych atrakcji (snorkeling z delfinami i zolwiami morskimi na Punta Allen i w jaskiniach, tzw. 'cenotes', ruiny Coba w dzungli), a juz w czwartek przenosimy sie na chwile do Cancun, skad wyruszamy na  intensywny roadtrip.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz